wtorek, 24 kwietnia 2018

2) 30 meczów kultowych dla dzisiejszych trzydziestolatków, cz. 1

                                                                 fot. pinterest.co.uk

Pamiętacie jeszcze specyfikę lat 90., gdy za dzieciaka wyniki śledziło się w telegazecie? Lat 90., w których główne źródło informacji dla niemal każdego sympatyka sportu – w tym i futbolu – stanowiły programy telewizyjne, radio oraz papierowa prasa? Lat 90. i początków nowego milenium, gdy na najbardziej emocjonujące mecze z utęsknieniem czekało się już kilka tygodni przed pierwszym gwizdkiem, a potem przeżywało w głowie i ze znajomymi jeszcze przez wiele dni? Ok, dmucham ten balonik tylko po to, żeby z hukiem go przebić, bo nie przepadam za patosem, ale – zaufajcie – to zgrywa w zamierzeniu szlachetna i rzecz warta przypominania, bo we wszystkich tych uroczych deficytach, będących już dziś zaskakująco odległą melodią przeszłości, było coś magicznego, coś, co pozwalało na tak dziś abstrakcyjne, jak się okazuje nawet dla kibica, „slow life”.

W dobie livescore'ów i setek transmisji z każdego zakątka świata będących na wyciągnięcie ręki, co jest oczywiście świetną sprawą (tak, tu jest miejsce na ale...), nietrudno bowiem o wrażenie, że jakość emocji w związku z tym nadmiarem rozrzedza się w ich ilości. Bo przecież jutro znów czeka na nas kolejnych kilka transmisji (może Zieliński wciśnie gola Bologni w Coppa Italia), od piątku grają ligi (wow Kane załadował dwie, a Morioka szaleje w Anderlechcie), potem Champions League (wsadźcie sobie w pysk te wydane miliony szejkowie, #bekazkontuzjineymara!), następnie przerwa na reprezentacje („Adam Nawałka powinien powołać tego, tamtego, siamtego” – doradzą w mig kanapowi eksperci) i tak w kółko. Szaleńcze tempo, za którym, umówmy się, w weekendowych godzinach szczytu ledwo nadążają najtwardsi widzowie, ba, nawet czołowi dziennikarze zaczęli w końcu specjalizować się w konkretnych rozgrywkach, żeby choć trochę bardziej fachowo ogarniać swoje skrzętnie wydestylowane poletko.

A przecież, gdy tylko bitewny kurz opadnie, twitterowe zawieruchy – w większości cholernie powierzchowne – trwają dzień, może dwa, a tuż po tym uwaga ucieka gdzie indziej, i tak na okrągło, bo wszyscy wciąż ścigamy się z deadline'ami, nadrabianiem skrótów i zaległości przed przytłoczeniem się kolejną dawką dwudziestukilku spotkań, które mamy na radarze. Jak alkoholicy i narkomani – sięgający po używkę byle po nią sięgnąć, bo inaczej kumple od butelki czy strzykawki nas odrzucą (czyt. nie będziemy na bieżąco). Właśnie dlatego nie korzystam z Twittera, a Facebooka ograniczam do prywatnych rozmów i obserwowania kilku wartościowych informacyjnie fanpage'ów. Ten sam mechanizm zagubienia w chaosie i nadmiarze odpowiada przecież za dominujący w sieci kult klikalności, kładąc podwaliny pod uniwersum krzykliwych nagłówków królujących dziś zazwyczaj nad merytoryczną sferą artykułów, mając też swój wpływ na zamykanie nieświadomych całego procederu grup ludzi w bańkach filtrujących, a nawet na popularność takich „smakołyków” jak patostreamy – zjawisko dziesiątkujące liczbą widzów wiele sensowniejszych treści. Ale chwila, o czym to ja miałem? A.

Na swoistą odtrutkę od tego chorego pędu postanowiłem przypomnieć 30 międzynarodowych spotkań piłkarskich – zarówno na poziomie reprezentacyjnym, jak i w europejskich pucharach – które dla wielu z nas (zwłaszcza jeśli łapiecie się w grupę wiekową 25+) stanowiły swego rodzaju pokoleniowe doświadczenie i – chciałbym wierzyć – źródło nieco głębszych przeżyć. Do powspominania na spokojnie, bez pośpiechu, z kubkiem herbaty w dłoni. Gwoli ścisłości – 30 spotkań z pominięciem polskiego poletka klubowego i reprezentacyjnego, gdzie zaczepiłyby się oczywiście mistrzostwa świata za Engela i Janasa, Polska – Portugalia pod wodzą Beenhakkera, cuda, jakie Boruc wyczyniał z Austrią oraz Euro nasze i 2016, jak i kultowa potyczka Widzew – Legia z lat 90. czy wreszcie popisy wspomnianej dwójki, Wisły Kasperczaka, Groclinu czy Lecha rozkładającego na łopatki Manchester City w europejskich pucharach. Ale o tym kiedy indziej, teraz pobuszujemy za granicą. A skoro to część pierwsza tego umownego dyptyku, na rozgrzewkę proponuję melancholijną przebieżkę przez 15 legendarnych z dzisiejszej perspektywy spotkań z lat 1998-2007.

Opisy:



cdn.