Finały i mecze o wszystko mają tendencję, by bywać rozczarowujące, na szczęście czasem zdarzają się wyjątki. Francuskie złote pokolenie, po globalnym czempionacie z 1998 roku udowodniło swoją dominację także na lokalnym, „kontynentalnym podwórku”, sięgając po wyjątkowy dublet. Pojedynek z Włochami, w których bramce przez cały turniej cuda wyczyniał beneficjent urazu Buffona, Francesco Toldo, mocno się skomplikował, gdy gola dla zabójczo skutecznych turniejowo rywali strzelił Marco Delvecchio.
Co było dalej
pamiętamy wszyscy – najpierw ratujące trójkolorowym skórę
trafienie Sylvaina Wiltorda już po upływie regulaminowych
dziewięćdziesięciu minut, a następnie dogrywka, którą
kapitalnym wolejem rozstrzygnął David Trezeguet.
Ponowne finałowe
starcie obu tych drużyn – zaskakująco szybkie, bo już na
mistrzostwach świata A.D. 2006 – skończyło się remisem 1:1,
pamiętną „główką” Zidane'a w Materazziego i rzutami karnymi,
gdzie karta się odwróciła, a zwycięzcami zostali popisowo
napędzani przez Pirlo Włosi. Los pokazał zaś swoją wyjątkową
złośliwość i przewrotność, bo tym, który nie wykorzystał
jedenastki był właśnie bohater sprzed sześciu lat, czyli
Trezeguet.
Gole:
Francja: Wiltord 90', Trezeguet 103'
Włochy: Delvecchio 55'
* Tekst jest częścią cyklu 30 meczów kultowych dla dzisiejszych trzydziestolatków.